Zwykle mam na moim makowym biurku sporą stertę zrzutów z ekranu. Pstrykam je od czasu do czasu i od czasu do czasu przeglądam segregując. Funkcjonowanie w monotonni automatycznej codzienności ma to do siebie, że zapomina się o powodach wykonywania powtarzanych czynności i o ideach leżących u ich podstaw. Zdarza się, że trafiając przypadkiem na jakiś zapomniany plik nagle wraca wspomnienie odległych założeń i znów czysto widać cele podjętych dawno temu decyzji.
Jeden z takich zrzutów, zrobiony jak sądzę z premedytacją, przypomniał mi dziś dlaczego od blisko dziewięciu lat nie oglądam, nie słucham oraz nie czytam wiadomości z kraju i ze świata. Właściwie informacje ograniczam jedynie do wydarzeń sportowych. Niestety nawet ten wycinek potrafi czasami beznadziejnie przybić. Tak czy inaczej wspomniany zrzut pokazuje główny panel informacji z szanowanego źródła wiedzy.
Czytając kolejne linijki wciąż nie mogę wewnętrznie pojąć jak można wytrzymywać z takimi zestawami na co dzień. Tzn. rozumiem jak ta przestrzeń funkcjonuje, ale wewnętrzny sprzeciw wyje blokując przyswajanie treści. Powstaje wrażenie niewiarygodnego upodlenia. Raz od urodzenia zdarzyło mi się, że realnie został zamordowany ktoś tuż obok mnie (bardzo kłopotliwe przeżycie), na ekranie zarżnięto w tym samym okresie setki tysięcy ludzi. Dokładniej, w moim domu zarżnięto setki tysięcy ludzi. Mój dom, a w nim komputer, telewizor, telefon, jest miejscem kaźni, gwałtów, rozbojów, kradzieży, matactw, pojemnikiem na coś pomiędzy nieufnością, wrogością, opieraniem kontaktów na pustce zwłok naprzeciwko.
W sumie czy to takie dziwne, że uciekając od ludzi, ekranów i ludzi z ekranów, mimo wiecznej fali krytyki nadal wolę kopać piłkę, przemieszczać się losowo i w gruncie rzeczy (od ustawowej dorosłości) żyć z dnia na dzień?