Recenzja: Apple Watch Sport 42mm, w poszukiwaniu tożsamości

Szczerze mówiąc myślałem, że spisanie pierwszych odczuć związanych z Apple Watchem będzie trochę łatwiejsze. Biorąc zegarek do ręki dobrze znałem jego mocne i słabe strony. Na długo przed premierą chłonąłem wszystkie pojawiające się informacje, a następnie zaczytywałem się recenzjami. Lizanie przez szybę, to oczywiście coś zupełnie innego niż umieszczenie produktu na nadgarstku, ale pozwala wyciągnąć wstępne wnioski i rozpalić ogień w piecyku nadziei. Zgadza się, zanim zobaczyłem, pomacałem, założyłem, to już byłem (i nadal jestem) pewien, że kupię.

Apple Watch and MacBook Air

Trudność ubrania wrażeń w spójny, publiczny tekst polega na tym, że pomimo wielkiego pożaru chceń, już podczas analizowania fantazji miałem niepokojące przypuszczenie, które potwierdziło się w bezpośrednim kontakcie. Mianowicie, gdy odstawię na bok moje prywatne motywacje, to nie potrafię (przynajmniej na obecnym etapie rozwoju urządzenia) znaleźć dla Apple Watcha solidnego, praktycznego zastosowania uzasadniającego pokaźny wydatek. Po prostu nie mogę określić koronnego argumentu, którego byłbym w stanie użyć, aby z czystym sumieniem kogoś do zakupu przekonać. „Słuchaj, Apple Watch ma taką oto wyjątkową funkcję i ona zrewolucjonizuje Twoje życie”, albo chociaż zmieni sposób postrzegania jakiegoś fragmentu codzienności. Co więcej, obudzony w środku nocy bez wahania podam mocny powód, dla którego nie warto sięgać do portfela (koszmarna bateria). Apple Watch wprawia mnie w ten sposób w zakłopotanie. Zwykle namawiam wszystkich do korzystania ze sprzętu z nadgryzionym jabłkiem, ale w tym przypadku, pytany przez znajomych, bezradnie rozkładam ręce. Nie mam pojęcia czy będziesz zachwycony i czy jest to garnitur skrojony specjalnie dla Ciebie. Wydaje mi się, że firma też tego nie wie.

Wbrew powszechnym oczekiwaniom Apple Watch to nie jest kolejny iPod, iPhone, iPad, the next big thing. Nie widać w nim porywającego motywu przewodniego. Ba, nawet nie jest samodzielnym urządzeniem. Proces konfiguracji wymaga konkretnego modelu telefonu (od iP5 wzwyż), a w momencie zerwania połączenia gadżet zmienia się w czasomierz z kilkoma opcjami sportowo zdrowotnymi. Ok, można przejrzeć dane zapisane w aplikacjach, ale bez mostu traci się 90% istotnych funkcji, zwłaszcza jeżeli odpadają programiki do biegania (ja nie biegam). Apple Watch w tej chwili jest głównie fajną zabawką, przedłużaczem do smartfona, błyskotką która przyciąga uwagę otoczenia. Tylko tyle dla przeciętnego użytkownika i zapewne aż tyle dla fanów oraz ludzi intensywnie używających ekosystemu Apple.

Apple Watch menu glowne i myszka

To bardziej obietnica niż pełnoprawny produkt. Dziś zegarek dysponuje pulą aplikacji ułatwiających korzystanie z funkcji telefonu. Jako dodatek spisuje się poprawie. Bez wyciągania większego sprzętu z kieszeni lub plecaka można przeglądać napływające maile oraz wiadomości (również obrazkowe), zarządzać muzyką, sprawdzać listę zadań, kalendarz, obejrzeć zdjęcia. Możliwe jest także dodanie kart pokładowych do Passbooka, co prywatnie bardzo mnie cieszy i widzę w tym spory potencjał. Podobnie jest z opcją robienia zdjęć na odległość. Wystarczy postawić aparat, a na zegarku zostaje udostępniony podgląd oraz przycisk pstryknięcia, pozytywny drobiazg. Nawet instagram znalazł tu swoje miejsce. Na osobne zdanie zasługują również mapy, w przypadku których zauważyłem największe spowolnienie podczas ładowania. Choć aplikacja wydaje się przydatna i dobrze prowadzi gdy ręce są czymś zajęte, to i tak czekam na program wykorzystujący zasoby Google. Kwestia przyzwyczajenia, konta itd. Należy zrozumieć, że pod względem oprogramowania Apple Watch jest dopiero na początku drogi. Są podstawowe narzędzia od producenta i fala programów przenoszonych z telefonu. Na oryginalne rozwiązania stworzone przez niezależnych deweloperów trzeba jeszcze trochę poczekać. To właśnie w nich pokładam największe nadzieje jeżeli chodzi o rozwinięcie skromnego wachlarza zastosowań.

Po odnalezieniu swojej tożsamości Apple Watch ma predyspozycje do stania się kolejnym kultowym urządzeniem giganta z Cupertino. Wykonanie jest tu najwyższej klasy. Mając możliwość zapoznania się z wersją Sport Space Gray 42mm od razu zaskoczyło mnie jak w rzeczywistości niewielki, elegancki i dyskretny może być to produkt. W jednej chwili zapomina się o wszystkich żartach ze smartfonem przyklejonym taśmą do nadgarstka. Piszę o większej wersji i zdecydowanie polecam w niej upatrywać celu ewentualnego zakupu. Ekran stanowi tu idealny kompromis pomiędzy rozmiarem, a wygodą obsługi. Nie miałem jakichkolwiek problemów z zarządzaniem za pomocą dotyku, więc nie widziałem powodu aby wspomagać się koronką. Musze jednak uczciwie przyznać, że moje dłonie nie należą do największych. Możliwe, że dzięki temu mogę też bardzo pozytywnie ocenić czucie ekranu. Ikonki są co prawda malutkie, ale dosłownie za każdym razem trafiałem we właściwą. Identyczna precyzja towarzyszy obsłudze wewnątrz aplikacji. Nic w tym dziwnego, spójny i intuicyjny interface jest u Apple standardem. Ułomnie rozwiązano natomiast pokazywanie obrazu, które odbywa się tylko wtedy gdy wykonamy gest sugerujący spojrzenie na tarczę. Sprawdzałem działanie tego mechanizmu przy ruchach wykonywanych za kierownicą i wyświetlacz konsekwęntie się włączał, najwyraźniej potrzeba tu jeszcze drobnego dopracowania. Generalnie Watch robi jednak świetne pierwsze wrażenie. Tradycyjnie pojawia się słynny efekt WOW! Taki lekki, taki ładny, taki wygodny, tak dobrze leży.

Apple Watch Sport Space Gray bok

Namacalnie można poczuć satysfakcję z posiadania takiej zabawki. Niezmiernie cieszy mnie dobra jakość paska. Mam wrażliwą skórę i nawet niektóre ciuchy potrafią bardzo szybko zmienić się w bolący problem. Tu nie zaobserwowałem ani nadmiernego pocenia, ani niepokojących, fizycznych zmian na moim ciele. Warto przy okazji wspomnieć, że zegarka nie trzeba zdejmować podczas mycia rąk lub naczyń, a do pielęgnacji urządzenia wystarczy przetarcie szmatką (tak, zostają ślady po miętoszeniu). Największym zgrzytem pozostaje niestety bateria. 22 godziny na jednym ładowaniu (2 godziny do pełna) są wynikiem beznadziejnie rozczarowującym. Żyjemy w zabawnych czasach, gdy spełniamy technologiczne fantazje z dzieciństwa, przenosimy do codzienności gadżety rodem z filmów, a w kieszeniach ciągle musimy targać kable, zasilacze i powerbanki. Do tego każde urządzenie (nawet tego samego producenta) ładuje się w innym standardzie. W ten sposób wychodząc z domu muszę wrzucić do plecaka ładowarkę do MacBooka, iPhone’a i Apple Watcha. Jeżeli wezmę ze sobą jeszcze PS Vitę (która swoją drogą ma wspólny kabel z PS4), to mam prawdziwą plątaninę. Wodotryski z XXI wieku + bagaż tkwiący w średniowieczu. Na domiar złego wszystkie wymienione urządzenia trzeba nabijać przynajmniej raz dziennie. Kto dużo podróżuje, ciągle jest w ruchu, tłucze się różnymi środkami transportu, czasami nocuje na lotniskach, albo spędza tylko po kilka godzin w hotelach, ten wie, że nawet jedno gniazdko potrafi być na wagę złota. A tu Apple Watch oprócz swojej zużywa przecież także baterię iPhone’a (choć zachowując odpowiednie proporcje wielkiego dramatu nie ma). Rozwiązaniem mogłaby być dodatkowa opaska z wbudowaną rezerwą energii, ale ją też przecież trzeba będzie uzupełniać. Ech, może kolejna generacja rozwiąże ten problem.

Apple Watch na rece

Po spokojnym zapoznaniu się z zegarkiem nie jestem zdziwiony, że Apple Watch budzi obecnie aż tyle wątpliwości. Część jego cech ma potencjał, aby ułatwić życie choćby sportowcom i podróżnikom (mapa na nadgarstku to fantastyczna sprawa), ale konstrukcja wyklucza taką możliwość. O płatnościach zegarkiem w Polsce ciężko się obecnie wypowiadać, głosowy asystent to też raczej melodia przyszłości. Zostaje więc gustowny gadżet pokazujący godzinę, analizujący pracę organizmu i wypychający na ekranik powiadomienia z telefonu. To tyle na początek, nie ma tu cechy, która bezpośrednio sprzeda system, uczepi się świadomości potencjalnego użytkownika i strawi świat ogniem pożądania. Będzie zdecydowanie lepiej, ale potrzebny jest czas. Na ten zapracują silniejsze rynki wchłaniając pierwszą generację. U nas każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy czuje potrzebę inwestowania w zabawkę w fazie beta. W moim przypadku sprawa jest prosta. Zostaje tylko wybór uzasadnienia wydatku i wymuszenie na sobie cierpliwości. Dla mnie Apple Watch, to spełnienie dawnych marzeń, wrzucone w aktualną przestrzeń pracy i zabawy. Mogę do sprawdzonego ekosystemu dołączyć urządzenie lata temu obserwowane z poziomu fana Science-Fiction (w tym miejscu jest kompromis decydujący o chęci kupna). To uderzenie w ton emocjonalny, a nie zaspokojenie pragmatycznych potrzeb użytecznej jednostki. Od dziecka uwielbiałem zegarki, ale nie te dorosłe, dostojnie domierzające upływający czas. Szalałem na punkcie grających, gadających, liczących, binarnych itd. Nawet w liceum nosiłem model CASIO z dyktafonem i odtwarzaczem. Jak mogłem się w Apple Watchu nie zakochać?

Powiązane wpisy: