Wrestling nie jest w Polsce sportem szczególnie popularnym, właściwie panuje tu raczej opinia, iż jest to jedno z dziwactw (zażerających się na śmierć hamburgerami) Amerykanów. Po części pogląd taki wynika zapewne z klasycznego rozumienia i dosyć konserwatywnego podejścia do sportowej rywalizacji, które to realizuje się głównie u odbiorcy, nie zaś producenta (co doskonale pokazała choćby afera korupcyjna w polskiej piłce kopanej). Można powiedzieć, że standardowy widz (czy też kibic) nie nadąża jeszcze za nowoczesną koncepcją sportu kładącego nacisk wyłącznie na rozrywkę, a co za tym idzie atrakcyjność. Jednocześnie jednak widz ten (na wpół świadomie) chce być częścią jak najbarwniejszego spektaklu i ukierunkowaniem swojej uwagi decyduje o sukcesach bądź zanikaniu konkretnych dyscyplin.
Jak sądzicie, ile determinacji mają w sobie walczące o przetrwanie (czyli nasze spojrzenie) kategorie, związki i zespoły? Pytanie to można również sformułować inaczej: Jak wytłumaczyć sobie zawód w przestrzeni oczekiwań względem „czystości rywalizacji”? Przykładowo: kilka lat temu wraz z całym stadionem w Szczecinie o mało co nie narobiłem w gacie, ze szczęścia, gdy Pogoń strzelała Arce piątą bramkę. To jedno z moich najlepszych zakodowań w pamięci. Z czasem okazało się, że mecz był ustawiony. Czy to istotne dla danej chwili, lata później? Przyznanie nieistotności tej informacji będzie właściwym stanem rzeczy (zgodnym z brakiem wpływu na wspomnienie, które odnosi się do przeszłości pozbawionej owej informacji), a może tylko próbą uratowania zatrzymanego śladu przyjemności? Zatem: Jak wiele determinacji mamy w sobie by owe ślady ocalić?
Wrestling uwalnia nas od takiego zagrożenia, a pod względem nacisku na rozrywkę i przeżywanie wyprzedza pozostałe dyscypliny o całe lata, zachowując przy tym podobny stosunek przewidywalności względem niespodzianek w wynikach. Dostarcza, to czego pożądamy, poczucie uczestnictwa w wielkim spektaklu i pozostawia po sobie niezwykle wyrazisty zapis (nie zapomnę euforycznego wrzasku pomieszanego z przeraźliwymi gwizdami, gdy na ring wbiegał John Cena).
Ostatnimi czasy koncepcja ta jednak podupadała wraz z zanikiem silnego powiązania pomiędzy aktorem i widzem (jego oczekiwaniami), a stworzeniem jeszcze silniejszego związku federacji z portfelem odbiorcy.
Podupadała… do gali Money in The Bank 2011. CM Punk i John Cena zrobili coś, co za jakiś czas stanie się nowym wyznacznikiem jakości w sporcie. Do obejrzenia od 21 minuty do końca. (Jeżeli czytaliście dotąd uważnie, zobaczycie, co chcę wam pokazać).