Opowiadanie: Krótka historia bez morału

Czasami piłkarz zabija poetę. Czasami nie ma w związku z tym wyrzutów sumienia. I słusznie. Zwykle okazuje się, że zrobił mu w ten sposób wielką przysługę.

Świat jak zawsze nie chce współpracować z ogólnymi założeniami czynionymi wyłącznie dla wygody i przyjemności. Cóż, jest cos w tym, że po 20 latach jednostajnej i monotonnej pracy, krew, rozpacz i łzy nie wywołują już w człowieku żadnych poważniejszych drgnięć. Ot kolejna sprawa kolejny trup, kolejny dzień żmudnej pracy przy poszukiwaniu odpowiedzi. Tak, świat już dawno przestał silić się na zapewnienia jakiejkolwiek atrakcyjności doznań. Wszystko wciąż wygląda dokładnie tak samo. Zbrodnia, dowody, motyw, kara. Co za różnica. Podłogi zwykle nie skrzypią, nie wysiada się z samochodu przedzierając się przez zasłonę porannej mgły. To nie Londyn o 4:00, zresztą perspektyw na gorącą noc w klimatach Hawany też nie ma. Ot kolejny zwykły akt zbrodni. „On zabił ją, bo go zdradzała.” Zupełnie bez polotu i finezji. Zupełnie klasycznie. Tępym narzędziem uderzając w głowę. Że też ludzie nie boją się przebywać w swoim towarzystwie. Impulsy… Ale w porządku. Ten „zaskakująco jednostajny” (jak na ogólną kolorową koncepcję budynku) korytarz kończy się właśnie. Pomarańczowe drzwi (jakby dla odmiany), portal prowadzący do świata zbrodnii. Ok., ok… dosyć już tego chrzanienia.

– To wszystko? – Rzucił machinalnie od progu.
– Po prostu, się rozejrzyj. – Odparł mężczyzna pochylony nad stolikiem, na którym leżał kawałek kolorowego materiału. Nie odwracając wzroku od owego skrawka wskazał na zwłoki leżące w kącie obok okna – Kobieta, 28 lat, blondynka, nie stąd. Kula przeszła przez prawe oko, wyszła tyłem głowy i utkwiła w ścianie. Egzekucja w pozycji klęczącej. Zakładam, że strzelający stanął nad nią przystawiając pistolet bezpośrednio do tkanki. Nie stawiała oporu…
– A tamten?
– Mężczyzna, po czterdziestce. Jeszcze nie ustaliliśmy tożsamości. Uduszenie.
– Zapewne na temat sprawcy nie mamy jeszcze żadnych informacji… – Inspektor podszedł do okna i oparł się o parapet.
– Wiesz, że to wymaga czasu. – Mężczyzna końcu się wyprostował. Nie napotykając jednak na wzrok rozmówcy powrócił do wcześniejszej pozycji i znów wlepił wzrok w strzęp kolorowej apaszki. – Póki, co nie wiemy czy był jeden, dwóch, czy miał/mieli motyw itd. Zresztą, cóż mam Ci tłumaczyć, siedzisz w tym znacznie dłużej.
– Wyluzuj się trochę – Inspektor odwrócił się w kierunku sali, oparł plecami o parapet i z wewnętrznej kieszeni zużytej brązowej marynarki wyciągnął srebrną papierośnicę. Nim zdążył odpalić z założenia celowo przygotował sobie grunt pod dłuższą wypowiedź. – Wiesz jak ja to widzę? – Dopiero teraz pstryk, płomień z taniej jednorazowej zapalniczki – Kluczem do rozwiązania całej sprawy jest ona. Nic nowego, zwykle w morderstwach chodzi o pieniądze albo kobietę. Na pierwsze nic nie wskazuje. Kto dokonuje rabunku z bronią w środku dnia na uniwersytecie? Zresztą to oczywiste, nie wiem, po co w ogóle o tym wspominam. Mówiłeś, że kobieta nie jest stąd. Załóżmy, więc iż przyjechała tylko do któregoś z nich. Tak, sprawca musiał być jeden. Albo do obu, tak czy inaczej znali się wszyscy na pewno. Popatrz na tego tu. Nie mam na myśli tego czarnego półgolfu ani reszty ubrania. Zwróć uwagę na kompozycje jego ciała. Twarzy. Po prostu musiał być poetą.
– Poetą? Ma to napisane na metce z tylu? – Wtrącił mężczyzna postanawiając jakby skorzystać z przerwy w potoku słów. Jeszcze nie mógł się zdecydować czy chce słuchać tego dalej jednak nie łudził się, że ton tego zapytania nie zostanie odebrany jako zachęta do kontynuowania opowieści.
– Rozumiesz, buntownikiem przeciw pospolitości. Kimś, kto ma moc by skonstruować zupełnie nowy opis siebie. Tacy zawsze są zagrożeniem. Stanowią kwintesencję życia, przyciągają. Możliwe, że akurat w tym wypadku chodziło o zwyczajny podziw.
– Myślisz, że ją omamił i uwiódł?
– Nie sądzę, aby zrobił to celowo. Raczej mimowolnie, ot tak patrząc z zewnątrz od niechcenia, lekko, zupełnie się nie starając. Choć to raczej ona uwiodła się dla niego. Popłynęła na skłonności do ironii i zabawy, na metaforach, na tym jego dystansie do siebie i świata. Poeci o tyle lepsi są od filozofów, że nie popadają we wzniosłość wielkich systemów metafizycznych. Któż chce wiązać się z filozofującym filozofem, po co podczepiać przyczepę skoro bagaż mieści się zazwyczaj w bagażniku.
– Skoro zamordował filozof…
– Nie, skąd. Nic z tych rzeczy. Gdzie niby powiedziałem coś takiego? – Inspektor wzburzył się nieco i nim sięgnął po kolejnego papierosa zrobił parę oddechów przerwy. – Zabił piłkarz, to oczywiste całkiem.
– Kpisz sobie jak zwykle – Westchnął mężczyzna, dając poniekąd do zrozumienia, iż opowieść ostatecznie straciła wiarygodność i słuchanie jej dalej wydaje się być pozbawione sensu.
– Bynajmniej – Odparł szybko inspektor starając się podtrzymać zainteresowanie słuchacza. –
Poeta, choć stanowi rodzaj elity, tworzy na gruncie społecznym. Potrzebuje trywialności, aby udowodnić swoją wybitność. Musi stanowić na gruncie znanego języka, a to czy stworzone metafory staną się jego częścią zależy już tylko od pospólstwa, dzieci pospólstwa i pospólstwa wnuków. Poeta ma moc, aby uwolnić ludzkość od konieczności realizowania swojej natury albo boskiej woli. To, co tu widzimy to nie jest śmierć zwykłego człowieka, to śmierć bohatera. Prawie.
– Gdzie w tym wszystkim piłkarz?
– Jest delegatem przeciętności tłumu wykreowanym do wypełnienia misji uświęcenia poety. Trudno znaleźć kogoś lepszego do tej roli, sam będąc herosem tłumów ma przeświadczenie o własnej boskości, będąc jednak zepchniętym na tor aktywności fizycznej nie widzi swojej misji. Dla niego cała sytuacja wyglądała tak. Razem z ukochaną poznają pewnego razu niegroźnego z pozoru krasomówcę, przyjaźni się z nim dobrze gdyż człowiek wykształcony a nie tworzy bariery między nimi, zdaje się być płynny i budzi podziw w swym sposobie bycia. Po jakimś czasie piłkarz cuci się uświadamiając sobie, iż w JEGO kobiecie poeta rozbudził podobną fascynację. Sytuacja rozwija się w całkiem zrozumiały i przewidywalny sposób, aż wszyscy lądują tu, w tej sali. Podłoga nie skrzypi, nie ma mroku, nie ma też ludzi. Ot sala zagubiona gdzieś na końcu jednego z wielu korytarzy oderwana zupełnie od kontekstów. Umówili się tu. Poeta skończył zajęcia, mieli iść na obiad, ale piłkarz od dawna wiedział, co zrobi. Nie żeby jakoś konkretnie, ale przyswoił sobie przynajmniej, że jego (jeszcze) znajomy z tej sali nie wyjdzie. Dalej już odegrało się dosyć liniowo. Najtrudniej zawsze jest przekroczyć próg, szczególnie tutaj. Jest coś w tym miejscu, co mówi „lepiej zostań w domu”. Ale nieświadomy udziału w większym planie posłaniec ludu nie mógł tego zrobić. Zbyt wiele od niego zależało. Choć wydawało mu się, iż chodzi tylko o jego kobietę, o coś, co należy do niego. Wszedł, więc nawet nie myśląc o cofaniu. Dobrze zaprogramowana maszyna. Szukał zaczepki słownej, lecz umiejętnie zwodzony rzucił się wprost fizycznie na przeciwnika. Nie wiem czy dusząc go krzyczał swoje żale, czy po prostu patrzył mu w twarz w milczeniu. Kontekst był już jasny. Poeta zaakceptował swój los, kobieta nie mogła się przeciwstawić. Nie taka była jej rola. Zapewne powiedziała tylko coś w stylu „nienawidzę Cię” a może „i tak nie będę twoja”. Jedno zdanie, co przekreśla życie. To trochę tak jak być ostatnim obrońcą składu z amunicją, który chce zdobyć armia wroga i mimo braku jakichkolwiek perspektyw na przeżycie podjąć się obrony. Po co? Choć w sumie i tak nie mogła przeżyć, straciła status własności piłkarza i nie mieściła się już w ramach jego świata. Chłodna egzekucja przedmiotu straconego. To już nie była druga strata. Później schował broń i wyszedł. Wszystko tak jakby bez dźwięków. W zupełnym oderwaniu. Na pewno wie, że go złapiemy, ale nie sądzę żeby się tym przejmował. Towarzyszy mu teraz dziwne poczucie satysfakcji. Założę się ze nie podejrzewa nawet dlaczego. Nie jest w stanie dostrzec, iż w pewnym sensie uprawomocnił nową metaforę. Niemniej tkwi w nim przekonanie wykonania dobrej roboty, jakiegoś spełnienia. Nie ważne czy później sam padnie ofiarą zbrodni i kary… – Inspektor powoli zaciągnął się kończąc papierosa – Co o tym sądzisz?
– Chrzanienie. Chrzanienie do granic możliwości.
– Dokładnie – Odparł wyrzucając niedopałek przez okno. I wyszedł znów wahając się przy progu. – Jest coś w tym miejscu.

Powiązane wpisy: