System Integrity Protection vs TotalFinder (macOS)

Motyla noga, w całej tej szalonej dynamice zmian komputerowego świata najbardziej boli mnie, gdy nagle znika jakiś aplikacja lub usługa, z której korzystam na tyle długo i wygodnie, aby uznać ją za stałą, ważną część rzeczywistości. Każdy z nas ma swoje mechanizmy pracy zbudowane na programach, a dalej związane z nimi wypolerowane na błysk trybiki automatycznych zachowań. Wypadnięcie jednego z nich prowadzi do konsternacji, po czym zmusza do czasochłonnego poszukiwania oraz oswajania nowego rozwiązania.

Zmieniliśmy zasady (np. SugarSync), porzuciliśmy (Sparrow, Google Reader), zabiliśmy aktualizacją (Skitch) Pana ulubioną zabawkę i co nam Pan zrobi? Nic, więc pozostaje mi tylko wylać beczkę żalu.

Tym razem, choć z zupełnie innych powodów, poległ TotalFinder. W skrócie był (jest?) to dodatek do systemowego Findera, pozwalający na komfortową pracę z kartami, w tym np. na wyświetlanie zawartości dwóch jednocześnie. Biję się w pierś i przyznaję, że jakoś pierwszy raz od dawna nie zainteresowałem się betą nowego Mac OS i nawet nie śledziłem wprowadzanych oraz planowanych zmian. W efekcie, wczorajsza instalacja najnowszej wersji systemu wprawiła mnie w osłupienie. Startową informacją, jaką otrzymałem po zalogowaniu było właśnie okienko dotyczące zamknięcia dotychczasowej drogi np. dla TotalFindera, XtraFindera, Default Folder X’a. W El Capitan mamy System Integrity Protection, który domyślnie chroni nas przed ingerencją w procesy, pliki i foldery, czy tego chcemy, czy nie. Rootless, to w sumie dobre określenie. Tak czy inaczej TotalFinder wprowadzał zmiany (code injection) w funkcjonowaniu Finder.app, co obecnie zostało zablokowane. Co prawda, SIP można wyłączyć/włączyć zgodnie z instrukcją z Mac Developer Library ->.

  • Wchodzimy w tryb Recovery (Command + R) podczas uruchamiania.
  • Otwieramy terminal i wstukujemy csrutil disable/enable.
  • Robimy reboot.

Pozostaje tylko kwestia ilu dotychczasowych użytkowników zdecyduje się na takie manewry, gdy zmiany zostały wprowadzone w blasku walki o poprawę bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że nawet na stronie programu widnieje asekuracyjny apel o podejmowanie przemyślanych działań i nie rekomenduje się w nim porzucania zabezpieczenia. SIP albo TotalFinder, w takim kontekście, wybór jest jasny.

El Capitan System Integrity Protection TotalFinder

Z biegiem czasu z bólem skłaniam się ku codziennemu korzystaniu głównie z systemowych rozwiązań, o ile istnieją. Mail.app, notatki, kalendarz, iCloud itd. nie są może idealnymi dodatkami. Zewnętrzne firmy potrafią zrobić to ciekawiej, ale ryzyko, że projekt zostanie porzucony, popsuty nieprzemyślaną aktualizacją lub padnie ofiarą brutalnego morderstwa jest jednak trochę mniejsze. One po prostu mają działać. Inicjatywy związane z udoskonaleniami są potrzebne, wciąż chętnie sprawdzam na boku różne aplikacje. Kiedyś traktowałem je jako podstawowe narzędzia, teraz coraz częściej myślę o nich tylko pod kątem opcji wprowadzanych później do systemu. Pamiętacie jeszcze Growl? Karty w standardowym Finderze też zostały gdzieś podpatrzone. I choć, moim zdaniem, TotalFinder wciąż był w tym lepszy, to najwyraźniej właśnie umarł, a wprowadzona w Mac OS funkcja chodzi przyzwoicie. Zgadza się, to nie pierwszy czy drugi raz, można nawet powiedzieć, że taka jest kolej rzeczy.

El Capitan TotalFinder over
Antonin Hildebrand – binaryage.com
Czytaj dalej →

Apple Music: muzyka w końcu wróciła do domu

Stęskniłem się. Piszę zupełnie poważnie, brakowało mi metody porządkowania muzyki, jaką oferował iTunes. Mimo tego, że przeszło dwa lata spędziłem wyłącznie w ramionach Spotify, to zawsze z rozrzewnieniem wspominałem dawne zbieranie albumów, zgrywanie z płyt, układanie plików i dodawanie okładek do widoku Cover Flow. Prawdopodobnie ostatnie takie czasy, kiedy przygotowaniom do konsumowania muzyki trzeba było poświęcić trochę uwagi.

To już nie wróci, w porządku, bardzo sobie cenię wygodę nowych rozwiązań. Jednak w przeciwieństwie do wymiany ewoluujących nośników i sprzętów audio, po przejściu na streaming wystąpiło u mnie poczucie utraty. Jak myśl, w której poddana zostaje pod wątpliwość satysfakcja z wykonywanej pracy, potrafiąca na długie miesiące wyjałowić otoczenie. Możliwe, że zmiana była zbyt radykalna. W momencie, w którym MacBook Air 11 stał się moim podstawowym komputerem, ważąca kilkadziesiąt gigabajtów biblioteka musiała przenieść się na zewnętrzny dysk tracąc w ten sposób na znaczeniu. Często jestem w ruchu i liczy się dla mnie każdy bajt oraz centymetr. Skorzystała z tego muzyka płynąca strumieniem. Błyskawicznie wpadłem w zachwyt i ostatecznie zostałem sam na sam ze Spotify. Co prawda większość moich zasobów pokrywała się z tym, co znajdowało się w serwisie, ale zamiast odtwarzać zbiory ograniczyłem się do utworzenia kilku playlist z ulubionymi utworami. Taki model przyczepił się i trzymał mnie mocno przez ostatnie dwa lata. Tłukłem playlisty do wszystkiego, od prowadzenia samochodu przez spacerowanie, gotowanie, sprzątanie, po oczekiwanie na pociąg lub samolot. Prosty, wręcz ograniczony player świetnie się w tym temacie sprawdzał. Gdy jeszcze dostępne były aplikacje próbowałem przyglądać się recenzjom i zestawieniom albumów, ale ogólny model usługi nie sprzyjał składowaniu wybranych wydawnictw na wirtualnych półkach.

Spotify liczy się głównie łatwość dostępu i szybkość działania. Teraz odkryj, dodaj, słuchaj playlisty, współdziel, sprawdź co ciekawego przygotowaliśmy. Paf, to, tamto, łączę, zapisuję offline, zakładam słuchawki na uszy i wychodzę. Po dwóch latach jestem taką formą trochę zmęczony. Dobrze sprawdza się jako jedna z kilku, ale nie jako jedyna. Porzucenie domowych obiadów na rzecz jedzenia w biegu na mieście z czasem musi obudzić tęsknotę. Niby też smacznie, a jednak w końcu nie można oprzeć się wrażeniu, że ten rodzaj przyjemności zasługuje na coś więcej. Nie chodzi mi tu o wracanie do przeszłości przy pomocy wprowadzania rytuałów do dnia codziennego. Bardziej o funkcje celujące w niejednolite potrzeby klientów, których realizacji nie mogłem znaleźć w obecnych ofertach. Przez chwilę myślałem o tym, aby wypełnić wewnętrzny brak z pomocą iTunes Match, ale wymagałoby to używania dwóch odmiennych programów do odtwarzania muzyki, co w moim przypadku zwykle oznacza porzucenie jednego z nich. Znów musiałbym coś wybrać i z czegoś zrezygnować. Gdyby chodziło o dogranie plików, to zdecydowałbym się na inną usługę (Google, Deezer). Tęskniłem raczej za podejściem, sposobem podania i atmosferą obcowania z albumami. Każdy ma swój ulubiony poziom. Od zbierania nośników po układanie playlist. Ja, mimo zachwytu nowymi rozwiązaniami, czułem się odcięty od moich upodobań.

Apple Music player itunes

Od Apple Music, jak to jest w zwyczaju, oczekiwano rewolucji, zapominając, że produkty z Cupertino już nie idą tą drogą. Rewolucja wydarzyła się wcześniej, nie ma od niej odwrotu. Najwyższa pora, aby dała różne owoce. Widać to w propozycjach firm. Jedni promują FLAC, inni najlepsze możliwe odczytywanie upodobań użytkownika, radio oraz wydania ekskluzywne, jeszcze inni pakiety rodzinne, partnerstwa z producentami sprzętu, uzupełnianie braków itp. Apple po prostu wprowadziło streaming jako część iTunes. Można zainteresować się Beats 1, sugerowanymi playlistami, śledzeniem artystów, ale można równie dobrze nie zmienić w swoim podejściu do muzyki czegokolwiek, poza formą pozyskiwania i przechowywania utworów. W ten sposób znów korzystam z mojego ulubionego programu. Mam nowe i stare zamknięte w jednej przestrzeni.

Przez ostatnie lata biegałem ze sztandarem krzycząc o wspaniałej idei, wspierałem portfelem projekty związane ze strumieniowaniem i przechowywaniem plików w chmurach. Dziś przyszedł czas, aby czerpać przyjemność z najlepszych pomysłów umieszczonych w spójnym produkcie. Z mojej perspektywy tak właśnie wygląda Apple Music zintegrowane z iTunes, mimo niedoróbek. Zapewne u użytkowników, którzy nie korzystali wcześniej z tego rozwiązania pojawią się zgrzyty, nie każdy będzie przekonany do konstrukcji rozbudowanego odtwarzacza itp. Podobnie jak ja nie do końca potrafiłem znaleźć sobie miejsce w Spotify. Na szczęście uruchomienie usługi przez Apple nie oznacza zamknięcia innych serwisów. Wciąż jest wiele dobrych restauracji do wypróbowania, są też przepisy na ugotowanie wspaniałego posiłku samemu, co kto lubi. Dostaliśmy kolejną opcję do wyboru. Dla mnie, po wielu miesiącach w drodze, muzyka w końcu wróciła do domu. Tam, gdzie obecnie widzę jej miejsce.

Czytaj dalej →

Przeniosłem numer do Mobile Vikings. Znów warto mieć telefon na kartę

Tak upada kolejny wielki mit z dzieciństwa. Dorosłość mierzona posiadaniem telefonu na abonament. Po wieloletniej zobowiązującej znajomości z Orange właśnie wróciłem do korzystania z usługi typu prepaid. Na pierwszy rzut oka jest to krok wstecz, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że oferta skierowana do młodych, często jeszcze niepracujących, ludzi jest po prostu bardzo dobra.

Wieki temu moim głównym argumentem podawanym na korzyść standardowego rachunku był stały dostęp do kluczowych funkcji. W najgorszym wypadku trzeba było zapłacić więcej (czasami dużo więcej), ale nad głową nie krążyło mi ciągłe zagrożenie niedoborem środków na koncie. Sympatia czekająca na odpowiedź do momentu kolejnego doładowania, brak możliwości zakomunikowania spóźnienia, wpatrywanie się w telefon i czekanie aż ktoś w domu w końcu sobie o dziecku przypomni i dzwoniąc dowie się, że tkwi ono daleko za miastem bez opcji powrotu autobusem. Takich sytuacji miałem mnóstwo, jak każdy.

Virgin Mobile oferta 2015

Dziś w ofertach na kartę króluje No Limits. Np. w Virgin Mobile za 29 zł miesięcznie dostajemy SMSy i rozmowy bez ograniczeń, do wszystkich. Co więcej w cenie zawarty jest także pakiet 2GB (w czasie wakacji 5GB) internetu, a po jego wykorzystaniu jedynie zmniejsza się przepustowość. Powtarzam: Za 29 zł miesięcznie, bez umowy. Wirtualni operatorzy sprawili, że na rynku znów pojawiły się propozycje, które wydają się elektryzujące. Koniec z zażenowaniem podczas walki o każdą złotówkę, minutę, megabajt przy podpisywaniu cyrografu na kolejne dwa lata. Gdy konkurencja dogodzi jeszcze bardziej można się przenieść zachowując dotychczasowy numer. Jest wybór, jest wolność, są możliwości.

Generalnie wiele się tu zmieniło w ostatnim czasie. W zapomnienie odeszło bieganie do kiosku po zdrapkę. Obecnie zapłacić można szybkim przelewem, PayPalem, punktami otrzymanymi za polecenia, a nawet SMSem uruchamiającym dyspozycję zaczerpnięcia środków z podpiętej karty. Nie ma przeszkód, aby doładowywać konto wiele razy w każdej wybranej chwili, aczkolwiek w przypadku ofert bez limitów wystarczy zrobić to raz w miesiącu. Wszystkie informacje na temat ważności i zasobów aktywowanych pakietów wyświetlają się w czasie rzeczywistym na stronie internetowej i w dedykowanej aplikacji. Dane są klarowne dla użytkownika. Nie trzeba gdziekolwiek dzwonić lub wysyłać wiadomości, żeby sprawdzić saldo. A teraz najlepsze. Nie dostałem dotąd jakiegokolwiek SMSa lub maila ze spamem.

Mobile Vikings oferta 2015

Chociaż wpis ten podszyty jest grubą warstwą entuzjazmu, to moją intencją nie jest przekonanie kogokolwiek do prepaidów, jako zbawienia i jedynego słusznego rozwiązania. Sądzę, że przeglądając oferty Vikings, Virgin, Red Bull, Lyca oraz pozostałych firm można znaleźć coś ciekawego dla siebie. Ba, można na tej trochę zapomnianej grządce odkryć sensowną alternatywę dla klasycznego abonamentu, ale wiele zależy też od naszej pracy i upodobań. Ja poszedłem na całość. Zdecydowałem się na dołączenie do Mobile Vikings ze względu na sposób, w jaki korzystam ze smartfona. U mnie dzieli i rządzi internet. Mało dzwonię, dużo piszę, czytam, przeglądam. Za 29 zł mam pakiet 4GB danych ze zmniejszeniem przepustowości po przekroczeniu tej wartości, do tego nielimitowane SMSy do wszystkich i rozmowy w rodzinie Play (zresztą taką nazwę sieci pokazuje mój iPhone). Za połączenia do innych operatorów płacę 19 groszy, z tym że cała kwota dostępna jest do wydania na ten cel. Wychodzi zatem około 150 minut.

Obok internetu LTE (w Szczecinie działa bez zarzutu) do Wikingów przekonały mnie zasoby, które przechodzą na kolejne miesiące oraz ogólna prostota widoczna zarówno w ofercie, jak i rozwiązaniach wspomagających klienta. Tu nie trzeba wpisywać kodów i aktywować czegokolwiek. Wystarczy co 31 dni doładować konto. Przeniesienie numeru również było banalne. Wypełniłem formularz na stronie i zapłaciłem za pierwsze doładowanie. Po tygodniu otrzymałem kartę oraz dokumenty do podpisania i odesłania (list powrotny był już opłacony). Następnie wyznaczony został dokładny termin operacji. Przełożyłem SIMkę i to właściwie wszystko. W ten sposób po upływie prawie 10 lat wróciłem do usługi prepaid. Zostałem Wikingiem. Zobaczymy na jak długo.

Czytaj dalej →

Recenzja: Apple Watch Sport 42mm, w poszukiwaniu tożsamości

Szczerze mówiąc myślałem, że spisanie pierwszych odczuć związanych z Apple Watchem będzie trochę łatwiejsze. Biorąc zegarek do ręki dobrze znałem jego mocne i słabe strony. Na długo przed premierą chłonąłem wszystkie pojawiające się informacje, a następnie zaczytywałem się recenzjami. Lizanie przez szybę, to oczywiście coś zupełnie innego niż umieszczenie produktu na nadgarstku, ale pozwala wyciągnąć wstępne wnioski i rozpalić ogień w piecyku nadziei. Zgadza się, zanim zobaczyłem, pomacałem, założyłem, to już byłem (i nadal jestem) pewien, że kupię.

Apple Watch and MacBook Air

Trudność ubrania wrażeń w spójny, publiczny tekst polega na tym, że pomimo wielkiego pożaru chceń, już podczas analizowania fantazji miałem niepokojące przypuszczenie, które potwierdziło się w bezpośrednim kontakcie. Mianowicie, gdy odstawię na bok moje prywatne motywacje, to nie potrafię (przynajmniej na obecnym etapie rozwoju urządzenia) znaleźć dla Apple Watcha solidnego, praktycznego zastosowania uzasadniającego pokaźny wydatek. Po prostu nie mogę określić koronnego argumentu, którego byłbym w stanie użyć, aby z czystym sumieniem kogoś do zakupu przekonać. „Słuchaj, Apple Watch ma taką oto wyjątkową funkcję i ona zrewolucjonizuje Twoje życie”, albo chociaż zmieni sposób postrzegania jakiegoś fragmentu codzienności. Co więcej, obudzony w środku nocy bez wahania podam mocny powód, dla którego nie warto sięgać do portfela (koszmarna bateria). Apple Watch wprawia mnie w ten sposób w zakłopotanie. Zwykle namawiam wszystkich do korzystania ze sprzętu z nadgryzionym jabłkiem, ale w tym przypadku, pytany przez znajomych, bezradnie rozkładam ręce. Nie mam pojęcia czy będziesz zachwycony i czy jest to garnitur skrojony specjalnie dla Ciebie. Wydaje mi się, że firma też tego nie wie.

Wbrew powszechnym oczekiwaniom Apple Watch to nie jest kolejny iPod, iPhone, iPad, the next big thing. Nie widać w nim porywającego motywu przewodniego. Ba, nawet nie jest samodzielnym urządzeniem. Proces konfiguracji wymaga konkretnego modelu telefonu (od iP5 wzwyż), a w momencie zerwania połączenia gadżet zmienia się w czasomierz z kilkoma opcjami sportowo zdrowotnymi. Ok, można przejrzeć dane zapisane w aplikacjach, ale bez mostu traci się 90% istotnych funkcji, zwłaszcza jeżeli odpadają programiki do biegania (ja nie biegam). Apple Watch w tej chwili jest głównie fajną zabawką, przedłużaczem do smartfona, błyskotką która przyciąga uwagę otoczenia. Tylko tyle dla przeciętnego użytkownika i zapewne aż tyle dla fanów oraz ludzi intensywnie używających ekosystemu Apple.

Apple Watch menu glowne i myszka

To bardziej obietnica niż pełnoprawny produkt. Dziś zegarek dysponuje pulą aplikacji ułatwiających korzystanie z funkcji telefonu. Jako dodatek spisuje się poprawie. Bez wyciągania większego sprzętu z kieszeni lub plecaka można przeglądać napływające maile oraz wiadomości (również obrazkowe), zarządzać muzyką, sprawdzać listę zadań, kalendarz, obejrzeć zdjęcia. Możliwe jest także dodanie kart pokładowych do Passbooka, co prywatnie bardzo mnie cieszy i widzę w tym spory potencjał. Podobnie jest z opcją robienia zdjęć na odległość. Wystarczy postawić aparat, a na zegarku zostaje udostępniony podgląd oraz przycisk pstryknięcia, pozytywny drobiazg. Nawet instagram znalazł tu swoje miejsce. Na osobne zdanie zasługują również mapy, w przypadku których zauważyłem największe spowolnienie podczas ładowania. Choć aplikacja wydaje się przydatna i dobrze prowadzi gdy ręce są czymś zajęte, to i tak czekam na program wykorzystujący zasoby Google. Kwestia przyzwyczajenia, konta itd. Należy zrozumieć, że pod względem oprogramowania Apple Watch jest dopiero na początku drogi. Są podstawowe narzędzia od producenta i fala programów przenoszonych z telefonu. Na oryginalne rozwiązania stworzone przez niezależnych deweloperów trzeba jeszcze trochę poczekać. To właśnie w nich pokładam największe nadzieje jeżeli chodzi o rozwinięcie skromnego wachlarza zastosowań.

Po odnalezieniu swojej tożsamości Apple Watch ma predyspozycje do stania się kolejnym kultowym urządzeniem giganta z Cupertino. Wykonanie jest tu najwyższej klasy. Mając możliwość zapoznania się z wersją Sport Space Gray 42mm od razu zaskoczyło mnie jak w rzeczywistości niewielki, elegancki i dyskretny może być to produkt. W jednej chwili zapomina się o wszystkich żartach ze smartfonem przyklejonym taśmą do nadgarstka. Piszę o większej wersji i zdecydowanie polecam w niej upatrywać celu ewentualnego zakupu. Ekran stanowi tu idealny kompromis pomiędzy rozmiarem, a wygodą obsługi. Nie miałem jakichkolwiek problemów z zarządzaniem za pomocą dotyku, więc nie widziałem powodu aby wspomagać się koronką. Musze jednak uczciwie przyznać, że moje dłonie nie należą do największych. Możliwe, że dzięki temu mogę też bardzo pozytywnie ocenić czucie ekranu. Ikonki są co prawda malutkie, ale dosłownie za każdym razem trafiałem we właściwą. Identyczna precyzja towarzyszy obsłudze wewnątrz aplikacji. Nic w tym dziwnego, spójny i intuicyjny interface jest u Apple standardem. Ułomnie rozwiązano natomiast pokazywanie obrazu, które odbywa się tylko wtedy gdy wykonamy gest sugerujący spojrzenie na tarczę. Sprawdzałem działanie tego mechanizmu przy ruchach wykonywanych za kierownicą i wyświetlacz konsekwęntie się włączał, najwyraźniej potrzeba tu jeszcze drobnego dopracowania. Generalnie Watch robi jednak świetne pierwsze wrażenie. Tradycyjnie pojawia się słynny efekt WOW! Taki lekki, taki ładny, taki wygodny, tak dobrze leży.

Apple Watch Sport Space Gray bok

Namacalnie można poczuć satysfakcję z posiadania takiej zabawki. Niezmiernie cieszy mnie dobra jakość paska. Mam wrażliwą skórę i nawet niektóre ciuchy potrafią bardzo szybko zmienić się w bolący problem. Tu nie zaobserwowałem ani nadmiernego pocenia, ani niepokojących, fizycznych zmian na moim ciele. Warto przy okazji wspomnieć, że zegarka nie trzeba zdejmować podczas mycia rąk lub naczyń, a do pielęgnacji urządzenia wystarczy przetarcie szmatką (tak, zostają ślady po miętoszeniu). Największym zgrzytem pozostaje niestety bateria. 22 godziny na jednym ładowaniu (2 godziny do pełna) są wynikiem beznadziejnie rozczarowującym. Żyjemy w zabawnych czasach, gdy spełniamy technologiczne fantazje z dzieciństwa, przenosimy do codzienności gadżety rodem z filmów, a w kieszeniach ciągle musimy targać kable, zasilacze i powerbanki. Do tego każde urządzenie (nawet tego samego producenta) ładuje się w innym standardzie. W ten sposób wychodząc z domu muszę wrzucić do plecaka ładowarkę do MacBooka, iPhone’a i Apple Watcha. Jeżeli wezmę ze sobą jeszcze PS Vitę (która swoją drogą ma wspólny kabel z PS4), to mam prawdziwą plątaninę. Wodotryski z XXI wieku + bagaż tkwiący w średniowieczu. Na domiar złego wszystkie wymienione urządzenia trzeba nabijać przynajmniej raz dziennie. Kto dużo podróżuje, ciągle jest w ruchu, tłucze się różnymi środkami transportu, czasami nocuje na lotniskach, albo spędza tylko po kilka godzin w hotelach, ten wie, że nawet jedno gniazdko potrafi być na wagę złota. A tu Apple Watch oprócz swojej zużywa przecież także baterię iPhone’a (choć zachowując odpowiednie proporcje wielkiego dramatu nie ma). Rozwiązaniem mogłaby być dodatkowa opaska z wbudowaną rezerwą energii, ale ją też przecież trzeba będzie uzupełniać. Ech, może kolejna generacja rozwiąże ten problem.

Apple Watch na rece

Po spokojnym zapoznaniu się z zegarkiem nie jestem zdziwiony, że Apple Watch budzi obecnie aż tyle wątpliwości. Część jego cech ma potencjał, aby ułatwić życie choćby sportowcom i podróżnikom (mapa na nadgarstku to fantastyczna sprawa), ale konstrukcja wyklucza taką możliwość. O płatnościach zegarkiem w Polsce ciężko się obecnie wypowiadać, głosowy asystent to też raczej melodia przyszłości. Zostaje więc gustowny gadżet pokazujący godzinę, analizujący pracę organizmu i wypychający na ekranik powiadomienia z telefonu. To tyle na początek, nie ma tu cechy, która bezpośrednio sprzeda system, uczepi się świadomości potencjalnego użytkownika i strawi świat ogniem pożądania. Będzie zdecydowanie lepiej, ale potrzebny jest czas. Na ten zapracują silniejsze rynki wchłaniając pierwszą generację. U nas każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy czuje potrzebę inwestowania w zabawkę w fazie beta. W moim przypadku sprawa jest prosta. Zostaje tylko wybór uzasadnienia wydatku i wymuszenie na sobie cierpliwości. Dla mnie Apple Watch, to spełnienie dawnych marzeń, wrzucone w aktualną przestrzeń pracy i zabawy. Mogę do sprawdzonego ekosystemu dołączyć urządzenie lata temu obserwowane z poziomu fana Science-Fiction (w tym miejscu jest kompromis decydujący o chęci kupna). To uderzenie w ton emocjonalny, a nie zaspokojenie pragmatycznych potrzeb użytecznej jednostki. Od dziecka uwielbiałem zegarki, ale nie te dorosłe, dostojnie domierzające upływający czas. Szalałem na punkcie grających, gadających, liczących, binarnych itd. Nawet w liceum nosiłem model CASIO z dyktafonem i odtwarzaczem. Jak mogłem się w Apple Watchu nie zakochać?

Czytaj dalej →

Zniewolony przez Apple, czyli dlaczego liczy się tylko iPhone

Nie miałem dotąd smartfona innego niż iPhone. Jasne, przez dom często przewijały się najróżniejsze urządzenia, producenci, systemy, ale zawsze tym podstawowym był u mnie produkt Apple Inc. Jakiś czas temu mój brat przesiadł się najpierw na Androida, a później na mobilnego Windowsa. Szczerze mówiąc byłem zachwycony duszą jego Lumii, bawiłem się nią częściej niż powinienem, a mimo to, gdy przyszła kolej na mnie i tak kupiłem kolejnego iPhone’a. To był pierwszy raz kiedy w ogóle brałem pod uwagę możliwość wyrwania się ze szponów giganta z Cupertino. Dlaczego się nie udało?

kolekcja iphone 5s 4 3gs 2g bok

Może potrzebowałem tylko wymuszenia na sobie perspektywy wyboru, aby upewnić się w sięgnięciu po to co sprawdzone, a może faktycznie kusiła mnie oferta konkurencji. Mimo że nie przepadam za Androidem jako systemem (zawsze był dla mnie zbyt niespójny, wręcz chaotyczny), to naprawdę doceniam choćby bryłę HTC One, estetykę oraz wykonanie Xperii Z i Z Copmact (wzbogaconych o funkcję Remote Play umożliwiającą zdalne granie na PlayStation 4). Ciekawi mnie też codzienne korzystanie z nietypowego ekranu w Samsungu Edge i LG Flex, podobnie jak jakość chińskich potworów szturmujących obecnie rynek. Z Windowsem jest trochę inna historia. System ma w sobie urok, lekkość oraz prostotę użytkowania, jednak nasycenie aplikacjami oraz dostępne na rynku telefony pozostawiają wiele do życzenia. I u Google i u Microsoftu sytuacja ulega stopniowej poprawie. Mając możliwość selekcji poszczególnych elementów złożyłbym pewnie urządzenie idealne. Obecnie musiałbym jednak pójść na kompromis, a iPhone’a mogę wybrać już teraz, za całokształt. Tak przynajmniej uzasadniam dziwną formę prawie niewolniczego przywiązania.

Gdy kilka lat temu mój Sony Ericsson W200i (jeden z najlepszych telefonów jakie miałem) zginął tragicznie podczas słynnej bitwy na pomidory organizowanej w hiszpańskim miasteczku Bunyol, kupiłem pierwszą zaprezentowaną wersję iPhone’a z czystej ciekawości. Mimo oczywistych, a nawet śmiesznych ograniczeń (filmy, MMSy, 3G, tło), to było coś nowego i zachwyciło mnie do tego stopnia, że kolejnymi telefonami, które wkładałem do kieszeni były iPhone 3G i 3GS. Dopiero ostatnią wersję nazwałbym w 100% smartfonem, choć wciąż wymagała łamania oraz dziesiątek godzin spędzonych na modyfikowaniu oprogramowania. Miała jednak większość funkcji współczesnych urządzeń łącznie z synchronizacją w chmurze i do dziś zaskakuje mnie możliwościami, a także płynnością działania.

kolekcja iphone 5s 4 3gs 2g

Choć 3GS był bardzo blisko ideału, to iPhone 4 właściwe rozwiązał wszystkie problemy. Używałem go przez kilka ładnych lat nie czując jakiejkolwiek potrzeby zmiany. Świetny wyświetlacz, perfekcyjne wykonanie i doskonałe wpasowanie w ekosystem Apple. Wszystko to z czasem przekształciło się w uzależnienie. Niby jak można porzucić świat, w którym podstawową formą komunikacji jest iMessage, trzeba współdzielić kalendarze, przekazywać zdjęcia oraz pliki, współpracować w ogólnej przestrzeni. Gdy większość dni spędza się w podróży idealne współgranie telefonu z komputerem staje się bardzo ważne, podobnie jak płynna komunikacja z ludźmi oddalonymi o tysiące kilometrów. Im łatwiej, im szybciej, im więcej tym lepiej. Po jakimś czasie wpada się w ramy półautomatycznych zachowań, a młodzieńcza skłonność do modyfikowania wszystkiego i utrudniania sobie życia zanika. Dlaczego iść pod prąd, jeżeli wszystko jest ok? Ostatecznie zawsze jest się częścią swojego otoczenia i w końcu należałoby się z tym pogodzić. Zwłaszcza gdy na początku namówiło się wszystkich do korzystania z określonych rozwiązań.

Zresztą chodzi tu nie tylko o komunikację. Porzucenie ulubionych aplikacji wcale nie byłoby łatwe. Choćby Reeder + Tweetbot, których używam do śledzenia wiadomości oraz centrum iFiles gdzie trzymam wszystkie dokumenty podróży i mogę wrzucić pliki do dowolnej chmury lub na serwer (ftp). Niby drobiazgi, ale tak jak w przypadku konsol tu też są tytuły, które sprzedają systemy, a biblioteka gier trzyma użytkownika przy konkretnej platformie. Ilości aplikacji kupionych w App Store (czytaj zostawionych pieniędzy) i zgromadzonych utworów w iTunes nie chcę nawet liczyć. Gdy ciągnie się za mną tak potężna historia użytkownika z wykształconymi nawykami, zainwestowanymi pieniędzmi i wieloma urządzeniami pracującymi w jednym ekosystemie, pytanie czy mogłem kupić piękną Xperię lub uduchowioną Lumię staje się retoryczne.

W ten sposób jakiś miesiąc temu nabyłem iPhone’a 5S. Na tę chwilę ostatniego wyposażonego w jedyną słuszną pojemność 32GB i którego jestem w stanie obsłużyć kciukiem (iP6 nie brałem nawet pod uwagę). Rozpakowałem przesyłkę, uruchomiłem, doczepiłem konto, zsynchronizowałem, po czym włożyłem telefon do kieszeni tak jak poprzedni model. W moim życiu nie zmieniło się cokolwiek. Mam spokój na jakiś czas. W głębi duszy cieszę się, że formuła smartfonów jest na wyczerpaniu.

Czytaj dalej →