Google Reader znika, a ja wciąż nie wybrałem zamiennika

Już za kilka dni pożegnamy usługę Google Reader, która była jednym z najwspanialszych narzędzi do konsumowania treści w internecie. Mniejsza jednak o wylewanie łez nad polityką bezdusznej korporacji. Problem w tym, że lada moment zostanę odcięty od powietrza, a wciąż nie znalazłem satysfakcjonującej mnie alternatywy.

Szczerze mówiąc liczyłem na to, że wyjadę sobie spokojnie na urlop, a po powrocie Reeder będzie już wspierał kilka serwisów i wtedy wybiorę któryś z nich. Najwyraźniej będę jednak trzymany w niepewności do ostatniej chwili, a decyzja zostanie podjęta na szybko 30 czerwca lub 1 lipca.

Oczywiście wyeksportowałem subskrypcje do pliku, zapisałem się do AOL Reader oraz kilku innych potencjalnych następców Google Readera. Przeniosłem też konto na Feedly, ale akurat wygląd aplikacji na iOS, brak wsparcia dla Readability oraz aktualna niedostępność w formie klienta na Macintoshu sprawia, że ciężko jest mi przywyknąć do tej i innych usług. W miarę przekonuje mnie koncepcja Feedbin, kwestia czy otrzyma odpowiednie wsparcie od twórców aplikacji, z czym na razie jest po prostu słabo. Płacenie rocznego abonamentu za dobry czytnik mnie nie zniechęca. Właściwie chętnie dokonam przelewu za spełniający moje nadzieje produkt.

Problem jedynie w tym, że chcę idealnej kopii Google Readera z identycznym zespoleniem z programem Reeder i pełną synchronizacją pomiędzy urządzeniami. Inaczej zawsze będę trochę niezadowolony, jednak w gruncie rzeczy trzeba przecież przyznać, że Feedly jest dobrą, przemyślaną usługą, ciągle zyskującą na popularności. Jeżeli do końca miesiąca pojawi się w Reederze dla Mac’a, to pewnie zostanie moim wyborem i z upływem lat przełknę przesiadkę. Choć tak naprawdę pójdę tam, gdzie zdecyduje się udać Silvio Rizzi. Zdecydowanie uzależniłem się od tej aplikacji i mam jedynie nadzieję, że aktualizacja pojawi się na czas.

Powiązane wpisy: