Nauczyliśmy się żyć bez Pogoni Szczecin

Przyglądając się frekwencji na stadionie przy ulicy Twardowskiego ciężko nie popaść w nastrój refleksyjny. Widzów już dawno przestano tu liczyć w liczbie sięgającej dziesięciu tysięcy, a ogólne tempo spadku wskazuje, iż niebawem będziemy mówić o setkach. Tendencja to zaskakująca gdyż wydawać by się mogło, że klub konsekwentnie dążący do gry w Ekstraklasie wraz z kolejnymi postępami budzić powinien również rosnące zainteresowanie, zwłaszcza w mieście podobno tak rozkochanym w futbolu jak Szczecin.

Niestety start Pogoni od zera po spektakularnym spadku z najwyższego szczebla rozgrywek (pamiętam, że podczas tego ostatniego meczu lało niemiłosiernie i moknąc wśród grupki kibiców myślałem o doskonałości pogodowej pointy w kwestii upadającego klubu) był dla wielu jak wyjazd ukochanej osoby na wiele miesięcy za granicę. Ci rozsądniejsi uznając, że miłość na odległość nie jest w stanie spełnić ich oczekiwań, odeszli od razu. Część (w tym ja) starała się utrzymać związek dostępnymi środkami i dopingowała drużynę, która była namiastką klimatu Ekstraklasy. Garstka pozostałych realizowała ideę prawdziwej miłości i nie rozstrzygała perspektywy problemu wyjazdu, uznając, że gdy się kogoś kocha to się nie rozstaje. Znaczy to tyle, że dla nich Pogoń nie wyjechała, gdyż nie mieli sfery oczekiwań którą nowa sytuacja mogła nie zaspokajać.

Oczywiście z czasem miłość tych co czegoś oczekują naturalnie słabnie i coraz więcej w niej niepowiązanych (z obiektem) elementów codzienności. Myślenie w ujęciu rozstania prowadzi do cierpienia, poczucia braku, onanizowania umysłu wspomnieniami dawnych czułości. Niedobór taki trzeba czymś zastąpić i nowe środki osiągają w końcu status porównywalny, a skoro tak to dlaczego po uzyskaniu w pewnym momencie świadomości aktu odcięcia, kiedykolwiek ożywiać strefę sentymentów. Z odzywającą się starą minioną miłością względnie można iść na kawę (można i nie iść, wiele w tym już znaczenia nie ma). I choć pewnie klub po powrocie na szczyty zyska wielu sympatyków szukających wypełnienia i bodźców, to dla tych którzy odeszli sprawa pod kątem miłości jest tuż utracona.

Obecnie, powoli i mozolnym procesem eliminacji (co tyczy się kibicowskich grup wszelkiej maści) zostają ci którzy o wyjeździe nawet nie pomyśleli, w ich krytyce gry nie znajdziemy zwątpienia, a w codziennym życiu klubu żalu do tzw. fanów sezonowych. Sądzę, że spojrzenie takie można wyobrazić sobie z punktu zakochania (nawet jeżeli nie przekształci się ono w miłość), gdy myśli wyśle się wtedy ku przyszłości i nie pojawią się w nich problemy określenia priorytetów, ujęcia człowieka inaczej niż jako obecnego niezależnie od wyobrażonego kontekstu.

Tym sposobem piłka w Szczecinie przyjmuje cechy charakteryzujące podstawowy futbol lokalny, oparty nie na napięciu, wypatrywaniu rychłego spełnienia własnych oczekiwań i podboju piłkarskiego Świata, a na więzi z drużyną. Więzi, która realizuje ideę miłości bycia.

Powiązane wpisy: