Wrestlemania, to dla mnie niewątpliwie najważniejsze coroczne wydarzenie sportowe. Konkurować może tu tylko finał Ligi Mistrzów, choć na jego niekorzyść zdecydowanie przemawia fakt, iż zarówno Manchester United jak i Ajax Amsterdam nie biorą w nim udziału z porównywalną do organizowanej przez WWE gali częstotliwością.
Powodem dla którego zawsze fascynował mnie wrestling jest świat od góry do dołu zaprojektowany. W przeciwieństwie do seriali telewizyjnych widzowie są tu elementem przedstawienia, dokładnie takim samym jak aktorzy znajdujący się w danej chwili na scenie. Zasiadając na trybunach buczymy na zawodników heelowych, dopingujemy face’ów, jednocześnie doceniając w ten sposób znakomitą pracę jaką wykonują. Nie ma tu miejsca na barierę pomiędzy twórcą a odbiorcą, tworzymy wszyscy. Dajemy się ponieść emocjonalnemu nacechowaniu zdarzeń i przenosimy je na własny grunt. Od czasu gdy pierwszy raz wybrałem się na RAW dałem się w pełni porwać temu zbiorowemu aktowi kreacji świata. Grałem przykładowo wielkiego fana HHH, krytyka umiejętności jakie reprezentuje sobą John Cena itd. Przednia zabawa.
W ostatnią niedzielę chyba jednak coś pękło i nie chodzi tu wcale o to, że WWE z samym wrestlingiem ma coraz mniej wspólnego. Rzecz w tym, że oglądając Wrestlemanie 27 nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż aktorom brakuje wiarygodności w procesie oszukiwania. Ostatnią (w moim mniemaniu) wspaniałą galą była ta oznaczona numerem 25. 26 uratował pojedynek HBK vs Undertaker (kończący karierę tego pierwszego). Natomiast tegoroczna, nie poległa wyłącznie dzięki walce HHH z Deadmanem (choć i w tym wypadku emocje oparte były głównie o to kim owi zawodnicy byli w przeszłości). Można oczywiście prosić publiczność by tymczasowo onanizowała się kolejnymi epizodycznymi powrotami The Rocka bądź Stone Colda, ale to już nie wystarcza. Jeżeli wierzyć zapowiedziom HHH i Taker zakończą swoje długie i wspaniałe kariery w przyszłym roku. Czy ktoś będzie wtedy w stanie zachęcić mnie do tego by wytrwać w swojej roli? Gdyby z karty niedzielnego show wykreślić cztery wspomniane tu postacie, nie znalazłbym nawet motywacji by stwierdzić, że The Miz jest bardzo słabym mistrzem.
Właściwie pozostało jedynie dwóch zapaśników, z którymi wiążę jakiekolwiek nadzieje na utrzymanie mnie w gronie fanów tego sportu w wersji serwowanej przez WWE. Jednak zarówno Y2J jak i Mistico na Wrestlemani 27 się nie pojawili. Cóż, może w przyszłym roku.
Jak powiedział ktoś, swego czasu dla mnie bardzo istotny: Umieranie nudne, a nieuniknione. Jak zawsze znikają dylematy. Zostaje tylko odrobina żalu.