Ja i mój bezużyteczny iPad. Romans bez happy endu

No i nie udało nam się dopasować. Po kilkuletnim burzliwym związku, pełnym nadziei, rozstań, powrotów, obiecanych zmian i drugich szans, przyszła pora na definitywne rozstanie. Niby już od blisko roku nie spędzaliśmy czasu razem, ale i tak boli mnie, że nam nie wyszło.

Winę, w dużej mierze, biorę na siebie. Zauroczony prezentacjami możliwości w pracy, nauce, zabawie chciałem zrobić z iPada wielofunkcyjne urządzenie do wszystkiego i przynajmniej w podróży oprzeć się na nim porzucając standardowe komputery. Założyłem nawet blog poświęcony pracy wyłącznie na tym urządzeniu. Choć zadania były proste, to przy użyciu tabletu wymagały nienaturalnych wygibasów. Ostatecznie nie wynikło z tego cokolwiek dobrego, zaczynałem trochę oszukiwać samego siebie, więc pomysł porzuciłem.

Prób uczynienia iPada czymś więcej niż dotykowym ekranem do sprawdzania poczty, oglądania filmów i przeglądania stron internetowych było dużo. Wśród nich kupiłem choćby klawiaturę Logitech uznając, że skierowanie uwagi na kartkę może pozytywnie wpłynąć na koncentrację oraz tempo stukania tekstów. I faktycznie tak właśnie było. Jednak co z tego skoro późniejsze przygotowywanie do publikacji okazywało się koszmarem. Pisanie na iPadzie, edycja na komputerze. Niby po co? Rozumiem, że w niektórych zawodach przy wzbogaceniu o dedykowane aplikacje jest to świetne narzędzie, ale akurat nie w moim przypadku.

Ciekawie wypadło za to stworzenie spacjalnej prezentacji na rozmowę o pracę, gdzie potencjalny szef mógł śledzić na iPadzie kontekst mojej wypowiedzi. Odbiór był pozytywny, jednak nie miałem szansy na sprawdzenie ostatecznego rezultatu wywołanego zaciekawienia, gdyż w międzyczasie zdecydowałem się na wyjazd do Izraela i grzecznie podziękowałem za poświęcony czas oraz poprosiłem o wycofanie mojej kandydatury. Życie.

Wracając do negatywów. W tekście tym chodzi mi wszak o wyrzucenie złych emocji, wyciągnięcie wniosków i zamknięcie sprawy. Rozczarowaniem okazała się również rozrywka. Na iPadzie grać można. Np. w biedronki, klocki i ptaszki. Każdy, kto choć raz w życiu trzymał w ręce PS Vitę wie, że strzelaniny, wyścigi, czy zmagania sportowe nie mają na tablecie racji bytu. Nieważne jak fantastyczna będzie grafika. Wystarczy 5 minut z wiekową i ciągle odgrzewaną grą FIFA na sprzęcie SONY, aby zauważyć, że jakakolwiek inna produkcja na tablety oraz telefony nawet nie zbliżyła się do poziomu zabawy oferowanego przez tego emeryta. Z klasykami jest podobnie. KotOR i GTA to moje ukochane tytuły, ale w nowych wersjach na urządzenia mobilne są dramatycznie niegrywalne. Aż żal serce ściska. Można oczywiście powiedzieć, że targetem są ludzie od rzucania ptakami (temat mikropłatności przemilczę), ale duże gry też się na iPada wydaje i reklamuje jako jego ogromną zaletę. Dlaczego ich nie oceniać?

Zostaje nam oglądanie filmów, które wymaga podstawki. Mimo wielu prób nie byłem w stanie ułożyć się wygodnie z samym iPadem. Dalej mamy słuchanie muzyki. Bez sensu, gdy posiadamy iPhone’a. Zdjęcia robione tabletem ciężko jest nawet skomentować. Podobnie notatki, komfort pisania bez zewnętrznej klawiatury jest na żenującym poziomie, a rysik… rysik daje efekt bazgrołów (testowane na studiach). Tak zrobionych zapisków nie da się też rozłożyć w celu sprawdzenia kilku stron naraz. Co jeszcze? Czytanie? Ekran świeci, oczy bolą itd. Nie znam osoby, która zawzięcie, regularnie pochłania książki na mobilnych urządzeniach Apple. Do takich zadań mamy papier oraz Kindle.

iPad pozostaje tylko namiastką wszystkiego. Spłyconym komputerem, czytnikiem, konsolą itd. W gruncie rzeczy jest jednak do niczego w każdym z tych elementów. Jego największymi atutami miały być możliwości wielu urządzeń zamknięte w jednym, małym, przyjaznym wyświetlaczu. Tyle, że miniaturyzacja laptopów przy rosnących rozmiarach smartfonów zabija istotę tej zabawki. iPad Air ma przekątną ekranu 9,7, w pełni funkcjonalny komputer MacBook Air 11,6. Gabarytowo różnica niewielka, możliwościami bezkresna przepaść. Gdy dodamy do tego sporego iPhone’a 6 lub dla chętnych iPhone’a 6 Plus, które świetnie nadają się właśnie do luźnego przeglądania internetu, obsługi poczty, komunikatorów, śledzenia nowości i grania w niezobowiązujące gry, to wyjdzie nam, że miejsca w naszym życiu dla iPada po prostu nie ma.

W ten sposób niedorzecznie drogi tablet od Apple leży sobie w mojej szufladzie już od roku. Zabrałem go ostatni raz w podróż do Malagi i tylko upewniłem się w konieczności definitywnego rozstania. Chwyciłem się kiedyś jednej z koncepcji ery Post-PC, jako czegoś świeżego. Podobała mi się ta wizja, ale rozwój technologi idzie raczej inną ścieżką, więc zostaje trochę żalu o rozbudzone nadzieje.

Czytaj dalej →

Sparrow i Writer, czyli o programach, które odeszły

Wyjeżdżając na obczyznę kontakt z rodzinnymi stronami rozluźnia się w sposób naturalny. Przyjaciele, choć o nich myślimy, pozostają raczej koncepcjami osób z danego momentu naszego życia. Wracamy do nich wspomnieniami, ale z czasem przestajemy dbać o weryfikowanie naszych mniemań. Zatrzymany film, który możemy przewijać wstecz i oglądać klatka po klatce, ale dobrze wiemy, że nie ruszymy go więcej do przodu. Ważne jednak, że jest, nawet jeżeli tylko leży na półce dobrych chwil przykrytych kurzem złudzeń.

Może za bardzo przywiązuję się do swoich narzędzi pracy i dochodzę do etapów korzystania z programów archaicznych, zapomnianych nawet przez twórców. W związku z tym zmieniając komputer na nowy (minęły 2 lata) przeżyłem moment zaskoczenia, właściwie lekką konsternację. Choć w gruncie rzeczy powinienem się takiego obrotu spraw spodziewać. Aplikacje, z których korzystałem latami, cały dzień, codziennie, do dawna nie były wspierane. Jednak tego, że mogą zupełnie zniknąć najwyraźniej nie chciałem wziąć pod uwagę. Dziś zajrzałem na listę i nie znalazłem po nich jakiegokolwiek śladu.

Sparrow i Writer były idealnie prostymi programami. Pierwszy obsługiwał pocztę oraz integrował załączniki z Dropboxem, drugi właściwie oferował tylko pustą kartkę z licznikiem znaków. Można było ją przypiąć na wierzchu w dowolnym miejscu ekranu. Rozwiązanie tak banalne i doskonałe, że napisałem w ten sposób niezliczoną ilość tekstów. Łącznie z tym. Ostatnim.

Przesiadając się na nowego MacBooka Air nie mogę już pobrać wspomnianych programów z App Store, zniknęły też z wykazu zakupionych aplikacji. Kontakt po prostu nam się kiedyś urwał, a teraz dowiedziałem się, że wszyscy nie żyją. I choć mógłbym jeszcze starych przyjaciół przywrócić, to uciekłbym w irracjonalny akt desperacji, co już raz miało miejsce (Skitch). Pora pogodzić się ze standardowym klientem Mail.app. Mimo wielu prób i udziałów w seriach betatestów (Airmail, Mailbox, Unibox, Postbox itd.) nie znalazłem czegokolwiek dla siebie. Zamordowanie z dnia na dzień Sparrowa będę pamiętał Google zawsze. Writera zaś wspomnę miło od czasu do czasu. Równie ciepło jak wiele osób myśli dziś choćby o starym dobrym Winampie.

Writer edytor tekstowy

Czytaj dalej →

Reeder 2, gdy król RSS-ów wraca za późno

Oplatając komputerową codzienność pajęczyną nawyków lubię myśleć o wielu programach i gadżetach jako o niezastąpionych elementach, które łącząc się nadają pracy spójny, stabilny charakter. Poczucie satysfakcjonującego doboru klocków jest przecież równie ważne co sama zabawa.

Obecnie trudno mi sobie wyobrazić funkcjonowanie bez narzędzi takich jak: Sparrow, SugarSync, iWork, iA Writer, TextWrangler, Xcode, Wunderlist czy choćby Alfred. Jeszcze niecały rok temu, bez namysłu, jako pierwszą pozycję wymieniłbym aplikację Reeder na Macintosha. Był to w mojej subiektywnej opinii najlepszy klient czytnika RSS Google Reader jaki kiedykolwiek powstał. Ba, ogólnie był to jeden z najbardziej funkcjonalnych, najładniejszych i najsubtelniejszych programów jakich do tej pory używałem. Niestety odszedł wraz ze zwinięciem zabawek przez amerykańską korporację. O ile usługa szybko doczekała się godnych kontynuatorów, o tyle Reeder na swoją nową wersję kazał czekać wiele długich miesięcy.

W sieci pojawiały się informacje dotyczące rychłego przystosowania narzędzia do nowych warunków, wspierania konkretnych serwisów, ewentualnej samodzielności itd. Odkładałem więc myśli o zastosowaniu zamiennika (przykładowo ReadKit) na bok i cierpliwie czekałem. W końcu o tym doskonałym programie po prostu zapomniałem. Znów przekonałem się do wygody korzystania z czytnika bezpośrednio w oknie przeglądarki (dawno temu używałem funkcji wbudowanej w Operę). Nie było to trudne, gdyż Feedbin już na pierwszy rzut oka przypomina Reedera i zawiera wszystkie potrzebne mi elementy. Mam tu Readability, wyszukiwanie, tagi, oznaczanie wpisów, a także możliwość szybkiego otwarcia strony na karcie przeglądarki. Tak naprawdę wiele więcej do szczęścia nie potrzebuję.

Oczywiście Reeder 2 (dostępny obecnie w darmowej wersji beta) jest świetny i klika się w nim równie przyjemnie, co w poprzedniku. Na początku nawet bardzo się ucieszyłem i od razu pobrałem paczkę. Problem jedynie w tym, że oczekując tak długo na swoją ulubioną zabawkę zainteresowałem się czymś innym i w praktyce próba ożywienia starych nawyków (kosztem obecnych) zwyczajnie nie powiodła się. Król wrócił zbyt późno, a przy okazji wraz z nim władzę stracił mój prywatny pogląd mówiący, że optymalnie jest dzielić różne funkcje na osobne aplikacje.

Jeżeli jednak czekaliście na Reedera 2 (Mac) z niezachwianą wytrwałością, to będziecie zachwyceni. Choć mamy do dyspozycji dopiero wersję testową i nie wszystkie funkcje są już dostępne, to jest ten sam program, który chyba wszyscy kochaliśmy jeszcze kilka miesięcy temu.

Paczkę Reeder 2 Beta moża pobrać TUTAJ.

Czytaj dalej →

Problem z eksportem komentarzy w Disqus. Co zrobić?

Disqus i WordPress, to perfekcyjne połączenie, które obsługuje zdecydowaną większość moich stron. Zazwyczaj wprowadzając zmiany lub uruchamiając system obsługi komentarzy na nowym blogu, wystarczy, że zainstaluję wtyczkę, dodam witrynę do swojego panelu, a następnie w zakładce „Disqus -> Plugin Settings” wyeksportuję wszystkie zamieszczone wypowiedzi.

eksport disqus

Ostatnio jednak mam ciągłe problemy z poprawnym działaniem tej funkcji. Nawet na mniejszych blogach ładowana jest tylko część komentarzy, a sam proces przebiega powoli i często się zawiesza. W przypadku dużych stron od dawna nie zdziałałem czegokolwiek satysfakcjonującego.

Na szczęście Disqus udostępnia opcję, która całkowicie rozwiązuje ten problem. Zamiast bazować na eksporcie automatycznym można wykonać proces ręcznie i cieszyć się natychmiastowym efektem.

W panelu administracyjnym WordPressa należy udać się do „Narzędzia -> Eksport”, a następnie zaznaczyć kropkę „Wpisy” i kliknąć „Pobierz plik eksportu”.

eksport wordpress

Teraz wystarczy zalogować się do konta w systemie Disqus i odwiedzić stronę import.disqus.com. Tam trzeba wybrać odpowiednią witrynę i załadować przygotowany wcześniej plik. Po odczekaniu kilku chwil wszystkie komentarze powinny być dostępne. Na poniższym zrzucie widać skutek automatycznego (12.03) i ręcznego (15.03) eksportu.

import disqus

Czytaj dalej →

Viber, a płatne połączenia na telefon z zagranicy

Tak się złożyło, że mimo częstych zmian miejsca pobytu nie miałem dotąd okazji skorzystać z funkcji płatnych połączeń telefonicznych wykonywanych z poziomu komunikatora. W świecie, w którym zawsze istnieje możliwość złapania kogoś online wystarczy hotelowe lub lotniskowe Wi-Fi oraz telefon, na wszelki wypadek.

Oczywiście w końcu musiało się okazać, że nie jest to optymalny zestaw. Podczas podróży na wschód mój lot złapał spore opóźnienie i nie zdążyłem na przesiadkę. W efekcie klasycznie przebukowano mi bilet na najbliższe możliwe połączenie oraz wręczono bon na posiłek. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że z rezerwacji, po wprowadzeniu zmian, wyparował kolejny odcinek i mimo usilnych starań nie można go było zlokalizować w systemie. Ostatecznie zostałem zmuszony do bezpośredniego kontaktu z przewoźnikiem, a tu pojawił się kolejny problem. Lokalna sieć odrzucała próby połączeń telefonicznych puszczając komunikat w niezrozumiałym dla mnie języku. Jedyne co mi pozostało to zadzwonić przez komunikator.

Skype, czyli obecnie produkt korporacji Microsoft nie należy do moich ulubieńców. Używam go ze względu na ogólną popularność, ale od lat jakoś nie mam szczęścia jeżeli chodzi o płynność i stabilność rozmów. Mówiąc wprost Skype, to dla mnie synonim irytacji, a nie komunikatora. Kilka euro podstawowego doładowania w usłudze, którą miałem wykorzystać pierwszy raz w życiu też nie zadziałało zachęcająco. Tak, tak, wiem, że są teraz takie atrakcyjne pakiety, abonamenty itd.

Po różnych, starych eksperymentach został mi w iPhonie Viber, więc z braku laku postanowiłem sprawdzić aktualną ofertę. 0,89 euro za najmniejsze możliwe zasilenie konta (dalej 4,49 oraz 8,99) i 2 centy za minutę z numerem stacjonarnym (6 z komórką). Całość wystarcza na blisko 45 minut przepychanek na infolinii, czyli w sam raz na moje potrzeby. Po dwóch kilkunastominutowych połączeniach bilet udało się przywrócić, a resztę zużyłem na telefon do domu.

Rozmowy przebiegały bez zakłóceń mimo średniej jakości dostępu do sieci. Sama obsługa funkcji Viber Out jest banalnie prosta, z poziomu aplikacji wybieramy kwotę doładowania, potwierdzamy hasłem App Store i po chwili możemy wstukać odpowiedni numer lub skorzystać z naszej podstawowej książki kontaktów.

Jak na jednorazową, tanią potrzebę chwili komunikator Viber wypadł światnie. Szkoda tylko, że wygląd nie jest przystosowany do iOS 7. Estetyka, koledzy.

Przeczytaj >>> Podstawowe informacje o komunikatorze Viber

Viber koszt polaczen

Czytaj dalej →