Caserta, Casaluce, Neapol: uroki Włoch

Tym razem wywiało mnie w okolice Neapolu, a dokładniej do małej gminy położonej nieopodal słynnej stolicy Kampanii. Zwykle nie piszę wiele o swoich ciągłych wyjazdach (zainteresowanych odsyłam na stronę pawelpietka.com), ale tym razem zrobię wyjątek. Casaluce to miasteczko, w którym wszyscy się znają i sporo osób jest ze sobą zwyczajnie spokrewnionych. Tak się składa, że również i ja mam tam znajomych, więc spokojnie mogłem poświęcić trochę czasu na poznanie regionu.

Małe włoskie osady (umownie „małe”, gdyż miejscowość liczy około 9 tysięcy mieszkańców) ze swoim specyficznym klimatem zawsze mnie zachwycały. Praktycznie nie znajdziemy tu nowych budynków, a domy okupowane są przez kolejne pokolenia danych rodzin. Nic więc dziwnego, że idąc ulicą należy witać się ze wszystkimi.

Jeżeli byliście w Neapolu zapewne wiecie o ciągłych kradzieżach (ogólnie wszechobecnej przestępczości), problemach ze śmieciami i fanatycznych kibicach. Tu jest inaczej. Cisza, spokój, dużo słońca i uśmiechniętych ludzi. Co ciekawe siedziba fanklubu Napoli znajduje się na tej samej ulicy, co dom fanów Interu Mediolan, a mieszkańcy mimo licznego grona „ultrasów” spod znaku Partenopei, kibicują wielu włoskim zespołom. Jeżeli sądzicie, że w tym rejonie nie ma sympatyków „znienawidzonego” Juventusu Turyn, to jesteście w błędzie. Tak się składa, że mieszkałem właśnie u jednego z nich.

Na tą całą futbolową różnorodność mam jeszcze jeden dowód. Akurat na termin mojego pobytu przypadał festyn połączony z turniejem piłki plażowej, w którym grali zawodnicy oraz przedstawiciele kibiców klubów z Serie A. Miejscowi, najgłośniej dopingowali Udinese Calcio. Dlaczego? Po prostu reprezentanci tego zespołu grali najlepiej (i wygrali). Był to zabawny kontrast dla naszego zwyczaju kibicowania wyłącznie swoim, a jak ich brakuje, to słabszym. Żądza niespodzianek przegrywa tu z żądzą piłki na najwyższym poziomie. Drobiazg dający do myślenia.

Kolejna kująca w oczy różnica, to sposób w jaki ta społeczność żyje ze sobą na co dzień. Pomijam już fakt, że wszyscy mieszkają na kupie przez wiele lat (ja dostałem kopa z domu zaraz po ukończeniu osiemnastki) oraz zawsze jedzą razem (nawet gdy trzeba czekać na kogoś do późnego wieczora). Tu gmina organizuje obywatelom wolny czas, oferując amatorski teatr w opuszczonym kościele (swoją drogą gromadzący spora publiczność), czy festyny (jak choćby ten połączony z turniejem i sprzedażą różnych przysmaków). Gdy nie ma potrzeby dojenia turystów (zresztą nie ma turystów) ludzie potrafią organizować takie zabawy wyłącznie dla własnej przyjemności. Sądzę, że to właśnie ta szczególna intymność małych społeczności tak mnie zachwyca. Niestety (subiektywnie), podobnie jak i u nas, u wielu mieszkańców małych miejscowości, czuć tęsknotę za życiem w dużym mieście. Ostatecznie stanęło więc na tym, że w wielu przypadkach ja zazdrościłem im, a mi zazdrościli oni. Cóż, prawda, że zawsze jest lepiej tam gdzie nas nie ma, zdaje się być międzynarodowa.

Oczywiście przebywając dłużej w jakimś regionie ciężko odmówić sobie przyjrzenia się również tym znanym globalnie atrakcjom. Na pierwszy rzut poszedł zatem gigantyczny zamek/pałac królewski, z którego słynie Caserta (zdjęcie). Samo miasto wydaje się być położone w jego cieniu i choć znajomy Włoch zapewniał mnie, że wciąż przyjeżdżają tu na narady członkowie rządu, to okoliczne tereny wyraźnie cierpią z powodu obecności tak wspaniałego obiektu. Zwłaszcza, że stacja kolejowa znajduje się przy samym pałacu i realizowany schemat turystyczny polega zazwyczaj na prostym: pociąg – zamek – pociąg. Reszta jest zatem mocno zaniedbana i wygląda na to, że mało kto się nią przejmuje.

Główne miejsce pielgrzymek przyjezdnych jest jednak oszałamiające. Zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że cała ta budowla bardzo rzadko była używana w celach dla których powstała. Król Karol III Burbon wybył do Hiszpanii nim ukończono prace. Co prawda budowę kontynuował jego potomek, ale rodzina królewska nie przebywała tu zbyt często i zamek właściwie nie spełniał swojej roli. Teraz za to stanowi ulubione miejsce wypoczynku wielu tubylców (podobno część pomieszczeń służy nawet za mieszkania). Skoro jesteśmy jeszcze przy historii, to warto wspomnieć, że autorem projektu był słynny architekt Luigi Vanvitelli, bohater miasta, widoczny w każdej jego części (w tym upamiętniony pomnikiem). Sam budowy pałacu nie nadzorował do końca gdyż zmarł, a w tle Pałac Królewski w Casercie ukończono dzięki poświęceniu jego syna, Carlo.

PS. Neapol oczywiście piękny, ale to nie moje klimaty.

Powiązane wpisy: